czwartek, 18 grudnia 2014

O opozycjoniście który uciekł wyjściem, o tym gdzie trafił i jak mu tam się powodziło

Czy pamiętacie Maxa Otto von Stirlitza, z radzieckiego serialu "siedemnaście mgnień wiosny"? Tego który pracował jako Standartenführer SS, w departamencie VI Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, naprawdę będącego radzieckim agentem w stopniu pułkownika? Jeśli ktoś nie pamięta, nie ma to znaczenia dla samej historii. Chodzi o to, że w PRLu o Stirlitzu krążyło całe mnóstwo mniej lub bardziej zabawnych kawałów. Jeden z nich brzmiał: 

Dyskretna Reklama

Koniec Dyskretnej Reklamy

Kiedyś gestapo zrobiło na Stirlitza zasadzkę. Obstawili wszystkie wyjścia. Ale Stirlitz ich przechytrzył. Uciekł wejściem.
Być może nie jest to szczyt sztuki humoralnej, lecz stanowi doskonałe tło opowieści o pewnym opozycjoniście, który w sposób analogiczny nas przechytrzył.

Dnia pewnego, w warunkach Stanu Wojennego, postanowiliśmy internować wysoko postawionego w strukturach opozycji człowieka. W tamtym czasie internowania były już dla nas pewną rutyną. A jak mówi stare powiedzenie, początkujących gubi brawura, a wyjadaczy rutyna. I faktycznie, ta ostatnia nas zgubiła.

Zebraliśmy odpowiednich ludzi i przyjechaliśmy na miejsce. Mieszkanie na parterze, nie trzeba było się tłuc po schodach, sama przyjemność. Nie przeczuwając żadnych trudności zapukaliśmy do mieszkania. Spodziewaliśmy się zastać zdziwionego i przestraszonego opozycjonistę, lecz spotkała nas niespodzianka. W uchylonych, zamkniętych na łańcuch drzwiach, zobaczyliśmy fragment twarzy kobiety, niżej zaś pysk i wyszczerzone kły sporych rozmiarów wilczura. Obie postacie głośno wyrażały swoje niezadowolenie z naszej wizyty. 

Próbowaliśmy tłumaczyć, że stoi za nami prawo, że jest to utrudnianie czynności, że chcemy wejść, że mamy papiery i asystę mundurowych. I że jest wojna i takie tam. Kobieta konsekwentnie odmawiała wpuszczenia nas. Jeśli nawet udało mi się usłyszeć jej argumenty poprzez wściekłe ujadanie psa, nie jestem obecnie w stanie ich sobie przypomnieć. 

Cała scena trwała dobrych kilka minut. W końcu, skonsternowani, postanowiliśmy porozumieć się przez radio z centralą. Gdy ta usłyszała nasz krótki opis sytuacji, dała polecenie: odstąpić od czynności. Czy mieli zamiar potem przysłać jakieś konkretniejsze jednostki, nie wiem, bo nagle sytuacja się odwróciła. Kobieta nagle zmieniła front, spacyfikowała wilczura i postanowiła nas wpuścić.

Co było robić? Zapraszają, to weszliśmy. Niestety, opozycjonisty nie zastaliśmy. Zastaliśmy jedynie powywalane z szafy ubrania i otwarte okno. Czy wspominałem, że mieszkanie było na parterze? Wspominałem. A my, w naszej rutynie, nie zabezpieczyliśmy wszystkich wyjść. Choć instrukcja internowania osób przebywających w mieszkaniach na parterze wyraźnie o tym wspominała. Zachowaliśmy się więc gorzej niż gestapo w kawale, bo tamci wyjścia obstawili. Innymi słowy mówiąc, spapraliśmy akcję. 

Kobiecie nic nie mogliśmy zrobić, bo tłumaczyła nam, że swojego męża nie widuje, w jej mieszkaniu go od miesięcy nie było i w ogóle ledwo sobie człowieka przypomina. A my nie mogliśmy powiedzieć skąd wiemy, że akurat tego dnia u niej nocował. Musieliśmy grzecznie przeprosić i ze wstydem się ewakuować. 

Ale to jeszcze nie koniec historii. Na opozycjonistę się wkurzyłem i postanowiłem go znaleźć. A że persona była ważna, to zacząłem rozpytywać swoich ludzi tu i ówdzie. Po paru tygodniach otrzymaliśmy informację, o jego miejscu pobytu. 

Okazało się, że poszukiwany ukrył się w... szpitalu psychiatrycznym. Zaprzyjaźniona z nim pani psychiatra poprosiła rejestratorów, żeby przyjąć go pod fałszywym nazwiskiem. Niestety, służba zdrowia była nam generalnie nieprzychylna (a my niewiele mogliśmy im w związku z tym zrobić, bo byli nam zbyt potrzebni i zbyt dobrze umocowani w feudalnym PRLu), więc prośba ta została zrealizowana. 

Kiedy już ustaliłem co i jak, postanowiłem z panią doktor ostrzegawczo-prewencyjnie porozmawiać. Jednakże rozmowa jakoś się nie kleiła. Pani psychiatra zdawała się zupełnie nie przejmować moimi ostrzeżeniami. Rozmowy słuchała z miną urwisa, który został przyłapany na kradzieży jabłek z sadu. Urwisa, który z grzeczności słucha wykładu, jak niegodny był to czyn, w myślach ciesząc się, że nikt nie zauważył, jak z tego samego sadu wcześniej kradł gruszki. 

Choć w tym przypadku sekretem pani doktor nie były żadne gruszki. Pani doktor skradła coś znacznie cenniejszego. Skradła naszemu opozycjoniście serce. A wraz z sercem również inne, niekiedy bardziej interesujące, części jego opozycyjnego ciała. Ale o sekrecie tym dowiedziałem się na tyle późno, że całej sprawy nie chciało mi się w żaden sposób wykorzystywać. O ile więc mi wiadomo, opozycjonista, w kombatanckiej glorii, w spokojniejszych czasach powrócił do kochającej żony i wiernego psa. W mieszkaniu na parterze. 

Dyskretna Reklama

Koniec Dyskretnej Reklamy



8 komentarzy:

  1. Wlasnie za to niesamowicie lubie tego bloga-porazek sie nie pomija a wlasnie mowi o nich i nie ma sztucznego lansu na to ze ktokolwiek byl nieomylny.Mamy okazje brac udzial i w sukcesach i w porazkach (zalezy z ktorej strony spojrzec z punktu politycznego haha).Uwielbiam brak "farby" w panskich opowiesciach,i smutno i wesolo-a wszystko naprawde z duzym mrugnieciem do czytelnika.Nie myslal pan o napisaniu ksiazki? Chociazby pod pseudonimem jak Urke Nachalnik;) Czytajac to wszystko zawsze przypomina mi sie moj ulubiony autor Stanisław Grzesiuk-styl podobny,luźny i arcyciekawy.
    Z pozdrowieniami-
    Towarzysz Jakub.

    Ps. Gdzie jest przycisk z dotacją?!?:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ps.2
    A jednak jest! Niezwłocznie przekaze dotacje na flaszke,obiecuję (jak tylko cholerne zlodzieje z paypal zaakceptuja moj przelew;)
    Towarzysz Jakub

    OdpowiedzUsuń
  3. Ps.3
    Czy jezeli moj wklad w trunkologie pana Bezpieka bedzie wystarczajacy to bede mogl (zadnego nepotyzmu czy lapowkarstwa oczywiscie) zostac dziekanem Collegium Vistulum kierunku wytworstwo i obrobka dziur do durszlaków?
    Towarzysz Jakub

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha, a książki oczywiście nie wykluczam, ale wszystko w swoim czasie.

      Usuń
    2. Za miłe słowa po raz kolejny dziękuję. I po raz kolejny szczerze. Mam nadzieję, że historia którą dzisiaj zamieszczę też przypadnie Panu do gustu. Natomiast jako Kanclerz Collegium Vistulum (czytelników zapraszam: http://www.vistulum.blogspot.com/) przyjąłem Pana do władz uczelni jako Dziekana Wydziału Metalurgii i Nauk stosowanych oraz otworzyłem proponowany przez Pana kierunek studiów. Powodzenia w nowej roli!

      Usuń
  4. Kuron tez mieszkal na parterze w srodkowej klatce przejsciowej na obie strony, na plac i na kierunek kosciola...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo możliwe. I przy przestrzeganiu instrukcji to mu to pomóc nie powinno. I bohaterowi mojej historii też pomóc nie powinno, bo przy działaniach w mieszkaniach na parterze mieliśmy OBOWIĄZEK zabezpieczyć wszystkie wyjścia i okna. Stąd takie ucieczki należały do absolutnych wyjątków. Ale to właśnie czyni je ciekawymi i godnymi opisania.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Świetnie napisany artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.

    OdpowiedzUsuń