wtorek, 13 stycznia 2015

Jak wymyśliłem niewinnego chłopca, by pozyskać niewinnego człowieka

W poprzednim poście wspominałem, że ludzie boją się, bo chcą się bać. W tym poście chciałbym twierdzenie to, dla odmiany, zilustrować przykładem udanego werbunku.

I tym razem miałem do zabezpieczenia pewien obiekt. Znowu udałem się więc do odpowiednich kadr, przejrzeć papiery. Oczywiście znalazłem obiecującego kandydata. Starego kawalera. Tak, w PRL nie było jeszcze pojęcia "singiel". Był "stary kawaler". I generalnie źle się kojarzył, bo PRL był ustrojem prorodzinnym. Chłopak po szkole średniej miał iść na dwa lata do wojska, tam wojskowi hartowali jego ducha, zamieniali chłopaka w mężczyznę, ten wracał i znajdował kobietę. Kobieta zachodziła w ciążę, brali ślub, państwo dawało im żłobek, a potem przedszkole, mieszkanie i pracę. Jeśli oczywiście kobieta pracować chciała. Pracowało około 47% kobiet, czyli mniej więcej tyle co teraz.


Dyskretna Reklama

Koniec Dyskretnej Reklamy


Przepraszam, zebrało mi się na propagandę sukcesu. Co do kawalera, to dowiedziałem się, że dorabia na część etatu pracując z młodzieżą w wieku "gimnazjalnym", używając dzisiejszego słownictwa. To mi wystarczyło.

Wracając na komendę układałem już w głowie plan. Po pierwsze, potrzebowałem odpowiedniego donosu. W pierwszym odruchu pomyślałem, że byłoby dobrze, gdyby jakiś młody chłopiec napisał do nas, skarżąc się na niezrozumiałe dla jego niewinnego umysłu zachowania swojego nauczyciela. Potem jednak stwierdziłem, że zdecydowanie lepsza byłaby zaniepokojona matka, której ów niewinny chłopiec byłby się poskarżył. To mi się podobało.

Wymyśliłem więc chłopca i wymyśliłem matkę. I ta wymyślona matka napisała do mnie donos. Technicznie wyglądało to tak,  że ja napisałem donos, a jedna z moich maszynistek przepisała go ręcznie, jak należy. Całość zapakowaliśmy w kopertę, opatrzyliśmy znaczkami i wrzuciliśmy do skrzynki. 

Socjalistyczna poczta działała nienajgorzej, więc wkrótce upragniony donos do mnie przyszedł. Przeczytałem go z dużym niepokojem. Jak już wiecie, SB bardzo dbała o umysły najmłodszych. Szczególnie tych, których sama sobie wymyśliła. Nie pozostawało mi więc nic innego, jak tylko wezwać kawalera i zapytać się, jak on się do tych oskarżeń odniesie. 

Tym razem moja intuicja mnie nie zawiodła. Kawaler był autentycznie wstrząśnięty. Zapewniał, że donos jest nieuprawniony, że on by tak nigdy i że to jakaś potwarz straszna. Odniosłem się do jego oburzenia z dużym zrozumieniem, jednocześnie tłumacząc jednak, że przy takich oskarżeniach ja powinienem wszcząć odpowiednie procedury wyjaśniające. Powinienem popytać się innych rodziców, czy ich dzieci się nie skarżyły, zapytać się kolegów kawalera, co oni o sprawie sądzą itp. No chyba że... 

No chyba że kawaler zechce inaczej zdobyć nasze zaufanie. Być może to on, po cichu, bez rozgłosu chciałby opowiedzieć nam coś o swoich kolegach, wydarzeniach, plotkach, czy zakładzie pracy. Tak? Chciałby? No to kartka, długopis i piszemy "Ja, stary kawaler zobowiązuję się do współpracy..." 

Nie był to jakiś szczególnie dobry agent. Jak wielokrotnie wspominałem, werbunki wymuszone szantażem rzadko przynoszą owoce. Ale w statystyce się liczył, a w tamtym momencie o to właśnie chodziło. 

A gdyby nie podpisał? Czy faktycznie prowadziłbym takie "śledztwo" w oparciu o fałszywy donos? Nie! Oczywiście że nie. Ale całe szczęście trafiłem na człowieka, który chciał się bać. Czyli najlepszego przyjaciela służb tajnych od 4000 r. p.n.e.


Dyskretna Reklama

Koniec Dyskretnej Reklamy



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz