piątek, 22 maja 2015

O tym, jak raz w życiu odniosłem materialną korzyść z przeszukania

Jak już wielokrotnie pisałem, istotną częścią mojej pracy były przeszukania. Bo Władza Ludowa miała cały katalog artykułów, których posiadania zabraniała, bądź których posiadanie traktowała podejrzliwie. Czytelnicy zapewne się domyślają, że katalog taki ze swej natury nie mógł mieć charakteru zamkniętego. W określaniu stopnia antypaństwowości danego przedmiotu należało brać pod uwagę nie tylko ową rzecz samą w sobie, lecz również osobę, u której dana rzecz została znaleziona, jak również szerszy kontekst owego znaleziska. Jak ładnie ujął to pewien przeszukiwany magister filozofii, mieliśmy do czynienia z konfliktem pomiędzy noumenalną istotą przedmiotu a jego istotą fenomenalną. Na usprawiedliwienie magistra należy wspomnieć, że akurat pisał doktorat z protofenomenologii Immanuela Kanta i wszystko mu się kojarzyło. 

Dyskretna Reklama

Koniec Dyskretnej Reklamy

Po co powyższy wstęp? A no po to, bym mógł opowiedzieć Państwu historię pewnego wyjątkowego przeszukania. Wyjątkowego, bo - wbrew moim wysokim standardom moralnym - odniosłem z niego osobistą, materialną korzyść. A oto ona:

Pewnego razu doszły mnie słuchy o pewnym młodym człowieku, który zamierzał rozpocząć działalność antypaństwową. Człowiek ów, jak to zwykle z inteligentami bywa, działalność ową rozpoczął od opowiadania wszem i wobec, że będzie ją prowadził.

Z tłumu jemu podobnych wyróżniały go jego śmiałe plany. Otóż człowiek ów mieszkał w niewielkim domu wielorodzinnym ze wspólnym strychem. Strych jak to strych - najczęściej suszono tam pranie i składowano różne graty. Jednym z tych gratów, tym który zainspirował młodego człowieka do antypaństwowej działalności, był przedwojenny, poniemiecki magiel pokojowy. Młody człowiek postanowił magiel zreperować i zamienić go w tajną drukarkę ulotek antypaństwowych. 

Kiedy usłyszałem tą historię, moim pierwszym odruchem było do młodego człowieka pojechać, przeszukać, przeprowadzić rozmowę prewencyjno-ostrzegawczą i (jak się da) zawerbować. Po namyśle jednak stwierdziłem, że sam remont magla na strychu to jednak trochę mało jak na oznaki działalności antypaństwowej. Ostatecznie poprosiłem mojego agenta, żeby trzymał rękę na pulsie i doniósł mi, gdy plany drukarni zaczną się nabierać wyraźniejszych kształtów.

Mijały miesiące, a młody człowiek opozycyjnej działalności jak nie podejmował, tak nie podejmował. Już zaczynałem o całej sprawie zapominać, gdy mój agent na kolejnym spotkaniu przyniósł następną rewelację. Otóż okazało się, że bohater tej historii od momentu remontu magla nie ustawał w poszukiwaniach odpowiedniej techniki drukarskiej, która pozwoliłaby mu rozpowszechnić prawdziwie doniosłą wiadomość na odpowiednio wielką skalę. Ostatecznie zdecydował się na technikę akwaforty. Technika ta - tłumaczył mi agent - polega na pokryciu miedzianej blachy specjalnym woskiem, następnie na wydrapaniu w wosku obrazka, zanurzeniu całości w kwasie (co wytrawi odsłoniętą drapaniem miedź) i spłukaniu wosku. W ten sposób powstaje matryca, którą następnie można pokrywać farbą drukarską i odbijać na papierze przy pomocy odpowiedniej prasy - w tym przypadku wzmiankowanego magla. 

Jak zapewniał mnie agent, młody opozycjonista twierdził, iż ma już u siebie zgromadzone wszystkie potrzebne materiały. Jedynie zasady konspiracji nie pozwalały mu ich komukolwiek pokazać. Wyglądało na to, że wreszcie mogłem pojechać na przeszukanie. Było mi o tyle łatwiej, że nie musiałem się obawiać o spalenie agenta, jako że niedoszły drukarz o swoich planach opowiadał na tyle chętnie i szeroko, że donosicielem mógł być każdy z jego kolegów i kolegów jego kolegów. 

Na przeszukanie przyjechaliśmy, oczywiście, punktualnie o 6:00 rano. Oględziny strychu faktycznie wykazały obecność działającego, przedwojennego magla. Jednakże przeszukanie mieszkania podejrzanego nie przyniosło już równie jednoznacznych rezultatów. Owszem, znaleźliśmy miedzianą płytę z giętkiej blachy formatu B5 która mogła zostać wykorzystana do produkcji nielegalnych materiałów, jednakże potrzebnej chemii (wosku, kwasu, farby drukarskiej) nie było. Wyglądało na to, że niedoszły opozycjonista mocno przesadził w swoich opowieściach o stopniu zaawansowania całej operacji. Albo to, albo udało mu się całą chemię wyjątkowo umiejętnie schować. W tą drugą wersję jednak nie wierzyłem, no bo gdyby tak było, to schowałby również tą nieszczęsną blachę.

Jakby nie było, brak odpowiednich odczynników był dla mnie przykrą niespodzianką.  Gdybym je miał, stanowiłyby podstawę do odpowiedniego procesu sądowego, a przynajmniej do groźby takim procesem, która z kolei mogłaby stanowić grunt dla udanego werbunku. Niestety, chemii nie było. Ani w mieszkaniu, ani na strychu. W dodatku opozycjonista okazał się na tyle inteligentny, by udawać idiotę i w kółko powtarzać trzy zdania: że blachę ma, bo ją znalazł; że magiel wyremontował, bo taki miał kaprys i że nic nie wie o żadnych ulotkach. 

Nie pozostawało mi nic innego, jak powiedzieć podejrzanemu co go czeka, gdy SB jeszcze raz przyłapie go na działalności antypaństwowej. Roztoczyłem więc przed nim wizję różnych plag egipskich jakie dosięgną jego i jego rodzinę, jeśli jeszcze raz usłyszę o jego niecnych planach, a on mnie grzecznie i cierpliwie wysłuchał i zapewnił, że doskonale mnie rozumie i że przeciwko Polsce Ludowej walczyć nie zamierza. Co nie oznacza jednak, że chce z nią tajnie współpracować.

Należało już tylko sporządzić protokół przeszukania, podpisać i udać się na komendę. Miedzianą płytkę oczywiście zarekwirowałem. Choć sama w sobie nie była może wystarczająco antypaństwowa, w nieodpowiedzialnych rękach mogła się materiałem takim stać. Szczerze jednak mówiąc zabrałem ją, bo myślałem, że opozycjonista będzie przeciwko moim działaniom protestował, co dałoby mi jeszcze jakieś szanse na odpowiednią z nim dyskusję. Niestety nie dał mi tej satysfakcji, a moje działanie przyjął z dobrze odgrywaną obojętnością. Po tej akcji już o nim wiele nie słyszałem, choć byłbym niesprawiedliwy mówiąc, że działalności wywrotowej zaprzestał zupełnie. 

I na tym historia mogłaby się zakończyć, jednakże ma ona swój ciąg dalszy, której bohaterem jest... sama miedziana płytka. Bo dopiero na komendzie zaczęliśmy się zastanawiać, co z ową płytką zrobić. Gdyby to była literatura z drugiego obiegu, albo ulotki, to sprawa byłaby prosta. Wrzuciło by się to-to do pieca w kotłowni, spisało protokół zniszczenia i po sprawie. A z blachą kłopot, bo w piecu się nie pali. Zanim jednak zacząłem sprawę badać dokładniej, przeczytałem jeszcze raz protokół przeszukania i ze zdumieniem stwierdziłem, że o żadnej metalowej płycie w nim nie wspomniano! Powody tego niedopatrzenia były mało istotne. Istotniejsze było to, że przedmiot ów u nas na komendzie nie istniał, przez co nie mógł zostać komisyjnie zniszczony, ani przekazany do archiwum czy gdziekolwiek indziej. Nie wiedząc co z tym fantem zrobić, ułożyłem blachę na dnie kasy pancernej, tuż pod futerałem maski przeciwgazowej i postanowiłem wrócić do sprawy, gdy przyjdzie mi do głowy odpowiedni pomysł na rozwiązanie problemu.

Pomysł pojawił się dopiero dobrych kilka lat później. Otóż w ciężkich czasach późnych lat '80 zepsuła mi się w mieszkaniu oprawka żarówki w starej lampie i nigdzie nie mogłem dokupić odpowiedniej części. Na szczęście w przypływie geniuszu przypomniałem sobie o pewnym kawałku walcowanej miedzi... Płytkę zabrałem więc do domu i wyciąłem z niej odpowiednią kształtkę, dzięki czemu stara lampa została przywrócona do dalszej funkcjonalności. A resztę metalu po prostu wrzuciłem do domowej szuflady z narzędziami, co stanowiło równie dobre rozwiązanie problemu, jak trzymanie blachy w mojej pancernej kasie.

I tak oto, poprzez akt naprawy starej lampy przy pomocy płytki miedzianej, niewłaściwie zarekwirowanej w toku wątpliwego przeszukania, uzyskałem bezpośrednią, pozaprawną, materialną korzyść z działalności w aparacie komunistycznej represji. I zdradzę czytelnikom więcej - zamierzam korzyści te czerpać nadal. Zdarzyło się bowiem tak, że pracując ostatnio na działce trochę zbyt agresywnie potraktowałem rozdrabniarkę, która od lat wiernie tnie mi gałęzie na małe zrąbki, które następnie sypię pod maliny i porzeczki, ograniczając w ten sposób wyrastanie chwastów. I w tej rozdrabniarce jest taki obły plastikowy element, który trochę popękał i który trzeba koniecznie wzmocnić, choćby kawałkiem jakiejś giętkiej blachy...

Dyskretna Reklama

Koniec Dyskretnej Reklamy



2 komentarze:

  1. No pięknie, ale jak Pan się utrzymał w tej robocie z taką "nienaganną" moralnością ?Przypomnę np. sprawę „Żelazo”...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żelazo robiła "jedynka", czyli wywiad. W dep. III nawet nie było za co wziąć łapówki, może za paszport, ale to osobny wydział był. Za to koledzy zaraz by na łapownika donieśli. A resort płacił bardzo dobrze, nie było potrzeby dorabiać.

      Usuń