niedziela, 21 grudnia 2014

Ostatnia deska werbunku

13 grudnia 1981 roku, Generał Wojciech Jaruzelski przejął władzę. Choć byłem i pozostaję zwolennikiem wprowadzenia Stanu Wojennego, do sposobu sprawowania władzy przez wojsko mam spore zastrzeżenia.

Myślenie ogólnowojskowe cechuje się, jak wiadomo, prostotą. Żołnierz z małą ilością nabojów jest źle uzbrojony. Jak mu się da więcej nabojów, to będzie lepiej uzbrojony. Wygrywa ten, kto niesie więcej nabojów.

Dyskretna Reklama

Koniec Dyskretnej Reklamy

Logika ta nie sprawdza się jednak w każdym przypadku. Bo przecież jeśli ktoś ma w domu jedną książkę, a my podarujemy mu sto kolejnych egzemplarzy tej książki, to w ten sposób nie zrobimy z niego inteligenta/wykształciucha. I nie ma tu znaczenia, czy każemy mu czytać jeden egzemplarz sto razy, czy każdy ze stu egzemplarzy po jednym razie.

Niestety, wojskowi podobne skomplikowane zależności nie zawsze rozumieją. Przykładem osoby z podobnymi trudnościami był w swoim czasie generał Czesław Kiszczak.

Obejmując tekę Ministra Spraw Wewnętrznych w 1981 roku Kiszczak, w swym prostym, ogólnowojskowym myśleniu, doszedł do wniosku, że jeśli Służba Bezpieczeństwa zacznie werbować więcej nowych agentów i zintensyfikuje spotkania z tymi dotychczas posiadanymi, MSW stanie się lepiej poinformowane, będzie miało dokładniejszy wgląd w stan nastrojów społecznych i rozszerzona zostanie kontrola nad społeczeństwem.

Był to pomysł analogiczny do czynienia z człowieka wykształciucha poprzez przynoszenie mu kolejnych egzemplarzy tej samej książki. Bzdura totalna. Jednakże bzdura ta doprowadziła do tego, że liczba tajnych współpracowników wzrosła z jakiś 20 tysięcy w 1980 do (o ile dobrze pamiętam) mniej więcej 100 tysięcy w roku 1985.

Dla nas oznaczało to bardzo dużo bardzo bezsensownej pracy. Gospodarka socjalistyczna była planowa, więc my też musieliśmy pisać plany, ilu to ludzi zwerbujemy, ile przeprowadzimy rozmów kontrolnych, ile i jakich czynności podejmiemy. A potem plany te trzeba było realizować. I należało robić to na tyle dobrze, żeby się nikt do papierów nie doczepił.

Zaczęliśmy się więc zachowywać bardziej jak urzędnicy niż jak prawdziwa policja polityczna. Co prawda nadal staraliśmy się werbować ludzi dla nas wartościowych i przydatnych. Ale jak takich nie starczało, to werbowało się byle kogo, byleby zechciał podpisać zobowiązane do współpracy. Cierpiała na tym jakość działań, bo brakowało czasu na cierpliwe typowanie konkretnych osób na "TW" i ich opracowywanie (czyli wyszukiwanie w danej osobie tych punktów, czy cech charakteru, które ułatwiłyby jego przekonanie, żeby donosił na kolegów). Brało się wszystkich, którzy się zgodzili, nieledwie z ulicy.

Po pewnym czasie doszedłem już to takiej wprawy, że werbowałem ludzi "na wszelki wypadek". Tak zwerbowana osoba podpisywała odpowiedni papier i była przekonana, że właśnie została Tajnym Współpracownikiem. Ja jednak papier ten chowałem do swojej szafy pancernej. Dbałem o to, żeby mieć dwóch-trzech takich "potencjalnych", tajnych współpracowników. Gdybym któreś z tych zobowiązań zniszczył, nikt w służbie nigdy by się nie dowiedział. że dana osoba zgodziła się na współpracę.

A kiedy zbliżał się odpowiedni termin, a ja nie wyrobiłem kiszczakowego limitu, otwierałem kasę i wyciągałem zobowiązania tych wciąż potencjalnych agentów. Najczęściej wybierałem takiego, który akurat mi pasował do planu. Bo na przykład brakowało mi werbunku w przemyśle, a ten był jakimś tam inżynierem. A jak nikt nie pasował, to robiłem wyliczankę: "Raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy, dziś agentem jesteś ty". Rejestrowałem go "w systemie" wypełniając stosowny druk i osoba zostawała formalnym, pełnoprawnym Tajnym Współpracownikiem.

Czy ja napisałem, że werbowaliśmy ludzi z ulicy? Gorzej! Jak już naprawdę była posucha, zostawała jedynie tytułowa "ostatnia deska werbunku". Była nią izba wytrzeźwień. Jechało się więc do izby, przeglądało odpowiednie papiery i spisywało dane tych co bardziej obiecujących. Potem, już w gabinecie, korzystając z usług archiwum, analizowało się, kto w ogóle na agenta, choćby takiego papierowego, się nadaje. A potem szło się do tego nieszczęśnika i składało mu propozycję nie do odrzucenia. Żeby papier podpisał, bo inaczej o tej izbie wytrzeźwień szef się w pracy dowie, żona, środowisko itp. Najczęściej taki delikwent dla świętego spokoju zobowiązanie podpisywał. A jak był trunkowy, a przyjechało się w odpowiednim momencie, to mógł nawet tego na drugi dzień nie pamiętać.

I jak potem biedaczysko w mojej wyliczance wygrał główną nagrodę, a pech życiowy go nie opuścił, to po wielu latach o swojej zbrodniczej działalności przeciwko narodowi polskiemu mógł dowiedzieć się od Instytutu Pamięci Narodowej — IPN.


 A o tym, jak wyglądały spotkania z takimi agentami, napiszę w następnym poście.

Dyskretna Reklama

Koniec Dyskretnej Reklamy



11 komentarzy:

  1. Uprzejmie donoszę iż pewien przelew został wysłany aby pomóc w procesach twórczych.Nie zwykłem rzucać słów na wiatr:)
    Towarzysz Jakub

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, jest!
      Na dużą porządną flaszkę!
      Dziękuję serdecznie! Obiecuję, że nie zawiodę i dalsze historie będę publikował regularnie co trzy dni. Następna 24-12-2014.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Prosze wypic zdrowie swojego fana;)
    Tow. Jakub

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Toast spełniony!
      Posyłam kolejne podziękowania.
      Zgodnie ze zobowiązaniem, trunkuję w trakcie procesu twórczego. Konkretnie układam "Balladę o niezłomnym opozycjoniście", w której opowiadam o losach człowieka, który nie chciał donosić na kolegów. Kalendarz publikacji wskazuje, że historia ta powinna pojawić się mniej więcej za tydzień.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Teraz tak serio,szczerze powiedziawszy to naprawde gardze konfidentami.Zdaje sobie sprawe ze na swiecie sa tacy ludzie i smieja sie wesolo z miejsca gdzie sa,uzyskanego dzieki byciu padluchem i zaawansowanej technice lizodupstwa.Gardze,nie popieram i szczerze wspolczuje ubogich wartosci wewnetrznych i trybu myslenia. Naleze do typu ludzi ktorym naprawde nie miesci sie w glowie ze w towarzystwie "koleżeńskim" ktos taki moglby zrobic podobna świnię zwlaszcza teraz gdy zyjemy w czasach gdy za prace ponad sily dostaje sie 1300 zl. Co nie znaczy ze chetnie nie przeczytam wpisu o kims kto popisał się (bądź próbował) prawdziwym charakterem.
    Z pozdrowieniami.
    Tow. Jakub

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiadam tak szybko jak to możliwe, choć w "procesie twórczym" posunąłem się być może zbyt daleko.

      Po pierwsze, starałem się walczyć o świat, w którym to robotnik jest władzą i jako taka nie pozwala sobie na pensję 1300 zł. Tak mi się przynajmniej wydawało. Niestety - przegrałem. Diagnoza przegranej wykracza, niestety, poza ramy odpowiedzi na komentarz. Szczególnie po tylu toastach wzniesionych na cześć tow. Jakuba.

      Po drugie, tow. Jakuba rozumiem. Dochodzenie do wysokich stanowisk jedynie dzięki wiedzy komu wejść gdzie i jakiego rodzaju wazeliny użyć również mnie napawa odrazą. Niestety i u nas w służbie takie sytuacje istniały. O których, obiecuję, również napiszę.

      Po trzecie, zgodnie z sugestią tow. Jakuba, mniej więcej za tydzień opublikuję w dwóch odcinkach "Balladę o niezłomnym opozycjoniście". W balladzie tej poznamy człowieka który ni PRL-owi, ni SB się nie kłaniał. I kulom pewnie też by się nie kłaniał, gdyby tylko takowe w jego kierunku zmierzały.

      Po wielu toastach za zdrowie (i pieniądze) tow. Jakuba
      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Zgodnie z obietnicą - opowieść jest już opublikowana.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Czekamy na drugą odsłonę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o drugą odsłonę tego posta (czyli "ostatniej deski werbunku"), to jest nią wpis z dnia 24-12-2014 "TW Słońce, LK Krzak".
      A jeśli chodzi o drugą odsłonę "Ballady o niezłomnym opozycjoniście", to z racji wesołego nowego roku muszę przesunąć ją na jutro, na 03-01-2015.
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Ok, jednak znalazłem energię i napisałem drugą część "Ballady". Powinna być ciekawa.

      Usuń
  5. A Towarzysz kapitan zapomniał chyba o tym, że wprowadzone za czasów Kiszczaka zmiany miały ścisły związek z dodatkami do pensji za liczbę posiadanych "TW", co zresztą kontynuowane było w latach 90-tych w nowej, słuszniejszej organizacji :) . Zatem "pogoń" za owymi "TW" Towarzyszu kapitanie, to nie tyle statystyka "dal góry", co chleb powszedni. Poza tym, każdy "TW" dawał duże mozliwości w zakresie organizacji wolnego czasu - zamiast iść do fabryki, można było zostać w domu pod przykrywką spotkania z "TW" :)

    pozdrawiam,
    SB-ckie dziecko

    OdpowiedzUsuń