sobota, 6 grudnia 2014

Jak wybitny agent SB zapobiegł incydentowi dyplomatycznemu i uratował mi skórę

[Krótszą wersję wpisu, o której dyskutuję w komentarzu, można znaleźć tutaj]

Czy wiecie, co było podstawowym zdaniem Służby Bezpieczeństwa?
  1. Zapobieganie
  2. Rozpoznawanie
  3. Likwidowanie
Dokładnie w tej kolejności. Oto historia, jak jeden z moich agentów zapobiegł naprawdę poważnemu (i mówię to bez sarkazmu) incydentowi dyplomatycznemu.

Dyskretna Reklama

Koniec Dyskretnej Reklamy

Pewnego razu, już po stanie wojennym, do naszego miasta miał przyjechać ważny radziecki przywódca. Wizyta była odpowiednio nagłośniona, przywódca miał zwrócić się do zgromadzonych mieszkańców.  I oto na kilka dni przed całą sprawą dostałem telefon od mojego agenta, że musi się ze mną spotkać, bo jego grupa szykuje coś naprawdę dużego.

Na spotkaniu wytłumaczył mi, że jego koledzy planują sporządzić wielki transparent z jakimiś wywrotowymi hasłami i rozciągnąć go podczas wydarzenia. Poczułem ciarki na plecach. Wyobrażacie sobie konsekwencje? Zachodnie media tylko czekały na takie wydarzenie. Pokazywaliby odpowiednie zdjęcia przez tygodnie, albo i lata. A kto byłby za to odpowiedzialny? Ja. Bo nie zapobiegłem.

Co miałem robić? Aresztowanie towarzystwa oznaczałoby spalenie dobrego agenta, chyba że jego też bym zwinął. A poza tym aresztować za co? Za planowanie? Musiałbym ich zgarnąć, jak idą ze zwiniętym transparentem pod kurtką. Ale to znowu oznacza spalenie agenta. Poczułem się bezradny. Na szczęście, agent miał już przygotowany plan. Potrzebował tylko trochę więcej pieniędzy, ale dałem mu je z radością. Mimo napiętego budżetu. 

Agent krok po kroku rozpoczął realizowanie swojego planu. Dwa dni przed wydarzeniem zaproponował, by to u niego transparent malowano. Ale żeby się lepiej malowało, to wyciągnął litr wódki. Oczywiście kupionej za te pieniądze, które mu dałem. No, a jak się pierwszy litr skończył, to się okazało, że jest jeszcze drugi litr. Na trzeci litr opozycjoniści złożyć się musieli już sami. Jak się zapewne domyślacie, po trzecim litrze malowanie transparentów postanowiono odłożyć na dzień następny. 

Następnego dnia, dzień przed wydarzeniem, kondycja psychofizyczna kolegów była poważnie osłabiona. Nasz agent znalazł jednak na to lekarstwo. Polał wszystkim po setce wódki. Opozycja stwierdziła, że życie w nią wraca, ale po drugiej setce tego życia wróciłoby im jeszcze więcej. I faktycznie, druga setka ożywiła ich jeszcze bardziej. A jak druga, to i trzecia... I tak scenariusz się powtórzył. Malowanie transparentu odłożono na ranek przed wystąpieniem radzieckiego przywódcy. 

O poranku, w dniu wystąpienia, opozycjoniści po raz kolejny pojawili się u naszego agenta. W stanie - jak się domyślacie - podłym. Obiecali sobie solennie, że wódki już nie piją. Nasz agent to uszanował i... nalał piwa tylko sobie. Opozycja była tym bardzo oburzona, bo przecież piwo to nie wódka i o piwie w przysięgach mowy nie było. Przy piwie ustalono, że na zrobienie transparentu jest już za mało czasu, więc zamiast tego będą wznosić wywrotowe okrzyki. A żeby wznosić okrzyki odpowiednio doniosłe (w formie i w treści), to się trzeba więcej piwa napić.

Po kolejnych kilku kolejkach piwa opozycja stwierdziła, że w sumie wizyta radzieckiego przywódcy nie jest aż tak istotna, jak im się pierwotnie wydawało. Szczególnie gdy okazało się, że nasz agent oprócz piwa miał również flaszkę czegoś mocniejszego. Reszta wieczoru minęła w przyjaznej, choć w końcowej fazie nieco wywrotowej*, atmosferze. 

W ten sposób mój agent zapobiegł naprawdę poważnemu (ponownie - bez sarkazmu) incydentowi dyplomatycznemu. Ale nie tylko to! W swym patriotyzmie mój "TW" doprowadził do zasilenia kasy państwa! Jak? No przecież pieniądze które mu dałem, poszły na wódkę. A przynajmniej 50% ceny wódki wracało do Skarbu Państwa. A drugie 50%, zapytacie? No przecież opozycjoniści też  wódkę kupowali!

Mam nadzieję,  że teraz stanie się dla wszystkich bardziej zrozumiałe, dlaczego to nie podsłuchy, nie podglądy korespondencji czy jakaś tam obserwacja była dla mnie najważniejsza. Dlaczego zawsze starałem się, mówiąc językiem dzisiejszym, "inwestować w ludzi". Choć za moich czasów mówiło się raczej, że "O wszystkim decydują kadry". Tutaj tow. Stalin się nie pomylił. 

--------------
*bo się wywracali jak chodzili

Dyskretna Reklama

Koniec Dyskretnej Reklamy



4 komentarze:

  1. Nie no bez jaj. Właśnie przed chwilą sobie pomyślałem, że te ostatnie wpisy jakby krótsze niż poprzednie, początkowe.
    Tu właśnie chodzi o to by było dużo tekstu bo fajnie się to czyta. Jest ciekawe.

    Jak będę chciał poczytać "nic" w trzech zdaniach to wejdę na pierwszy lepszy portal z wiadomościami.

    Tu wchodzę bo wiem, że znajdę dobrą, ciekawa treść.

    Kategorycznie proszę o nie skracanie, a wręcz nie powstrzymywanie się przed długimi tekstami.
    To jest blog, a nie sms.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za bardzo wartościowy głos. Takie głosy są dla mnie ważne. Cieszę się, że są jeszcze ludzie, którzy nie dali się wpuścić w kulturę 140 znaków.

      Niemniej jednak uważam, że długość posta powinna wynikać ze stopnia skomplikowania opowiadanej historii, a nie z mojego pędu do lania wody, o co w literackim ferworze nietrudno. Bo skoro nie lubię czytać rozwodnionych treści, to tym bardziej nie powinienem ich pisać. Powyższy wpis to dobry przykład - w 400 słowach praktycznie bez strat dla historii opowiedziałem coś, na co wcześniej potrzebowałem 650 słów. Z tego więc wniosek, że 250 słów było zbędnych. Proszę zwrócić uwagę, że czytelnikom pozostawiłem opcję sięgnięcia po wersję dłuższą poprzez odpowiedniego linka. Jestem bardzo ciekaw, który z tekstów (krótszy, czy dłuższy) uznaje Pan za lepszy.

      Jeszcze raz dziękuję za dyskusję. Proszę zaglądać na bloga, albo subskrybować. Staram się kolejne wpisy zamieszczać regularnie co trzy dni, z czego wniosek, że jutro kolejny wpis.

      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Oczywiście, że lepszy jest tekst dłuższy.
    Nie zapominajmy, iż w takie miejsce wchodzi się również ze względu na styl pisania autora.
    A jest on dowcipny, i odrobinę bezczelny, co w tym wypadku jest jego zaletą.

    Gdyby chodziło o suche fakty to wystarczyłoby w 5 podpunktach wyszczególnić opisywane zdarzenia i koniec.

    Treść, używane sformułowania, lekkość pióra, dowcipna, zabawna metafora, to jest to po co się tu wchodzi.
    Jeśli ograniczymy to do krótkiej notki ze zwięzłym opisem sytuacji to wyjdzie nam artykuł z gazeta.pl o którym za godzinę już nikt nie pamięta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przekonał mnie Pan. Serdecznie za to dziękuję. W takim razie długi post wraca jako post, a krótszy zostawiam jako opcję.
      Zachęcam do czytania dzisiejszego wpisu. Nie jest za długi, ale daje pewną podstawę do zrozumienia tych, które przygotowuję.
      Pozdrawiam!

      Usuń