środa, 12 listopada 2014

Jak SB starała się śledziłć opozycję i dlaczego to nie wychodziło

Jak wspomniałem w poprzednim poście, Służba Bezpieczeństwa niekiedy śledziła opozycjonistów.  Używano wtedy "obserwacji", czyli specjalnie szkolonych wywiadowców, których zadaniem było chodzić za opozycjonistami tak, żeby ci o tym nie wiedzieli.

Dyskretna Reklama

Koniec Dyskretnej Reklamy

Opozycjoniści czynili jednak to zadanie wyjątkowo trudnym. A działo się tak dlatego, że obserwacja szkolona była do zadań kontrwywiadowczych, a więc do łapania agentów obcych mocarstw. Dewizą obserwacji była tajność. Nie wolno było im się zdekonspirować. I to było ich miękkie podbrzusze. 

Wyobraźcie sobie, że kontrwywiad śledzi człowieka, którego ma za szpiega. Kontrwywiad działa tajnie. Najważniejsze zadanie kontrwywiadu, to nie pokazać, że śledzi tego, kogo śledzi. Ale ten śledzony, nawet jeśli podejrzewa, że jest śledzony, nie może tego dać po sobie poznać. Bo gdyby pokazał że wie, że jest śledzony, udowodniłby, że jest obcym szpiegiem. Więc mimo że wie, że jest śledzony, to musi działać tak, jakby nie wiedział, że jest śledzony, a mimo to pozbyć się śledzących i wykonać swoje szpiegowskie zadanie. To taka gra, która ma pewne określone reguły i wszystkie wywiady i kontrwywiady tego świata reguły te znają i potrafią się ich trzymać. 

Z opozycją demokratyczną było inaczej. Śledzony opozycjonista nie musiał się przejmować możliwością dekonspiracji. Swoim działaniem mógł bez problemu pokazać "Wiem, że mnie śledzicie i zaraz wam ucieknę". I opozycjoniści znajdowali wiele sposobów, żeby takiej tajnej obserwacji się pozbyć. 

Na przykład jeden szczególnie kreatywny opozycjonista, gdy zorientował się, że dwóch facetów za nim chodzi, poinformował najbliższy patrol Milicji Obywatelskiej, że ktoś za nim łazi i że on się czuje zagrożony. MO wylegitymowała wywiadowców. Pewnie się wam wydaje, że nasi wywiadowcy po prostu wzięli legitymacje służbowe, machnęli nimi milicjantom i poszli śledzić dalej? Nic bardziej mylnego. 

Obserwacja nie miała prawa się zdekonspirować. To była zasada numer jeden. Jedyne, co wywiadowcy mogli zrobić, to grzecznie wysłuchać milicjantów i obiecać, że dłużej obywatela nękać nie będą. A zanim skończyli się tłumaczyć, opozycjonista zdążył już zniknąć im z oczu. 

Takich sposobów było więcej. Śledzeni przebiegali na czerwonym świetle, wchodzili w ostatniej chwili do tramwaju, ostentacyjne zawracali na pustej ulicy. I stosowali wiele innych prostych sztuczek, które skutecznie wiązały fachowej obserwacji ręce. Stąd po pewnym czasie zaczęliśmy sobie powtarzać: "Chcesz spieprzyć akcję? Zatrudnij obserwację". 

Nie wynikało to w cale z braku wyszkolenia tych ludzi. Przeciwnie, nasze służby wywiadowcze w tej dziedzinie miały szereg sukcesów. Problem polegał na tym, że niektórym wydawało się, że najlepszym narzędziem do zabijania wróbli są armaty, a do walki z opozycją demokratyczną - tajna obserwacja. 

Dyskretna Reklama

Koniec Dyskretnej Reklamy



3 komentarze:

  1. z wadami obserwacji, to przesadziles...oj przesadziles...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś mnie się z komentarzem nie teges :/
      Fajnie poczytać o tamtych (nieznanych) czasach z innej perspektywy :)

      Usuń