czwartek, 6 listopada 2014

O tym jak Służba Bezpieczeństwa podniosła poziom dyskusji wśród opozycji demokratycznej

Jak być może część z was zdążyła się zorientować, nie wszyscy obywatele Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej odnosili się do panującego w kraju ustroju z sympatią. Niektórzy posuwali się nawet do zakładania antypaństwowych organizacji, które dziś nazywane są zwykle "opozycją demokratyczną".

Dyskretna Reklama

Koniec Dyskretnej Reklamy

Członkowie takich organizacji od czasu do czasu się zbierali, dyskutowali, omawiali swoje dotychczasowe  działania i ustalali plany kolejnych akcji. A zadaniem Służby Bezpieczeństwa było wiedzieć, co na owych zebraniach zostało ustalone. Ale jak to zrobić?

Wielu czytelników od razu pomyśli "podsłuch". Owszem, podsłuchy też montowaliśmy (choć bywało to trudne i kosztowne), szczególnie jeśli organizacja uchodziła za ważną. Ale sprytni opozycjoniści, na złość bezpiece, lubili zmieniać miejsca spotkań, co utrudniało akcje podsłuchowe. Wówczas wykorzystywało się tajnych współpracowników. Najczęściej jeden z naszych agentów po prostu po kryjomu nagrywał obrady dostarczonym mu wcześniej dyktafonem.

A jak nie mieliśmy odpowiedniego agenta? Nie było takich sytuacji. W każdej organizacji antypaństwowej mieliśmy swoich ludzi. Zdarzały się organizacje antypaństwowe złożone z samych tajnych współpracowników, ale nie istniały organizacje złożone z samych opozycjonistów. Dbałość o to, by w danej grupie mieć przynajmniej jednego człowieka należała do najważniejszych obowiązków oficera SB, który daną grupą się zajmował.

Niestety, na dostarczonych nam nagraniach rzadko było słychać coś sensownego. Zgromadzeni zwykle prowadzili kilka rozmów jednocześnie, przekrzykując się nawzajem. Kto słuchał zacietrzewionych polityków w "Radiu Z", ten ma cień cienia pojęcia o tym, z czym musieliśmy się zmierzyć.
Trzeba było coś z tym zrobić.

Rozwiązanie okazało się banalnie proste. Wystarczyło poprosić naszych agentów, by ucywilizowali debaty w których uczestniczyli. Na spotkaniach miał być wybierany przewodniczący, ustalany porządek obrad, a dyskusja miała odbywać się z poszanowaniem reguł demokratycznych i we wzajemnym szacunku dyskutantów. Gdy temperatura debaty wzrastała, przewodniczący miał interweniować, uciszając towarzystwo i udzielając głosu każdemu po kolei.

Efekt był natychmiastowy. Zamiast chaosu na taśmach zaczęliśmy słyszeć:
- [dwie osoby mówią jednocześnie]
- Poczekaj, Janku, teraz mówi Władek
- [Władek kończy wypowiedź]
- A więc twierdzisz Władku, że [podsumowanie wypowiedzi]? Dobrze, w takim razie teraz posłuchajmy co sądzi o tym Janek
- [Janek rozpoczyna wypowiedź]

I takich nagrań można było wreszcie słuchać! Oczywiście, dla nas najlepiej byłoby, gdyby organizacje opozycyjne sformalizowały się jeszcze bardziej i zaczęły swoje spotkania protokołować. Bo dla nas zdobycie takich protokołów nie stanowiłoby najmniejszego problemu. Ale cóż... nie można mieć wszystkiego. Takie rzeczy tylko w STASI.

Na zakończenie powiem jednak, że nigdy podsłuchów nie lubiłem. Trzeba było im poświęcić za dużo czasu. Najczęściej wystarczały mi relacje agenta ze spotkania. Bo bez odpowiednich ludzi na odpowiednich miejscach wszystkie policje polityczne tego świata były, są i będą ślepe i głuche. Niezależnie od postępu technicznego w tej dziedzinie.

Dyskretna Reklama

Koniec Dyskretnej Reklamy



4 komentarze:

  1. "Zdarzały się organizacje antypaństwowe złożone z samych tajnych współpracowników, ale nie istniały organizacje złożone z samych opozycjonistów."

    :D :D :D Dobre!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzi mi po głowie pewna historia, kiedy taką organizację z samych agentów założyłem i jakiś czas prowadziłem. Więc ten tekst to nie przesada. Ale nie chcę na razie zdradzać szczegółów, żeby późniejszej opowieści nie spalić.

      Usuń
    2. Tego nie powinienes pisac kolego.
      Takich, to ja napietnowalem.
      Takie dzialanie, to ma swoja nazwe i kwalifikacje prawna.
      Juz wiesz, o co chodzi.

      Usuń
  2. Nie dało by się kolegi oddelegować do podobnego zadania wśród naszych dzisiejszych polityków? Bo lekcję wyraźnie zapomnieli.

    Ja wiem że to trudne zadanie w związku z "klasą" ekipy bo przecież w PRLu nawet byle menel spod budki z piwem wiedział że się np. nie idzie do ekskluzywnych barów i restauracji (takiej jak SOWA) i nie papla o czymś ważnym bo takie miejsca są zawsze obstawiane przez wywiad a często naszpikowane tym i owym, a to dzisiaj jest trochę prostsze.

    W sumie to mnie bardzo zastanawia fakt, że skoro byle kelner był w stanie tych geniuszy podejść, to co prawdziwi "wrogowie rzeczypospolitej" muszą z tą ekipą wyprawiać.

    OdpowiedzUsuń